Tym razem nie będzie wstępu, opisów i historyjek, od razu przejdę do rzeczy.
W książce znajduje się 120 przepisów, podzielonych na Śniadania, Przekąski i przystawki, Sałatki, Zupy i dania główne, Ciasta, desery i napoje. Przy każdym przepisie znajdziemy zdjęcie, krótki opis, liczbę porcji oraz kaloryczność.
Większość przepisów jest prosta w wykonaniu i zostały one podane w prosty sposób. Jednak w wielu przypadkach nie są dietetyczne. W wielu znajdziemy mąkę pszenną, ziemniaczaną [nie wiem czemu dodatek mąki znalazł się na przykład w bigosie, wprawdzie opcjonalnie, ale zawsze], żelatynę i nabiał o obniżonej zawartości tłuszczu, light czy też odtłuszczony. Nie wierzę w produkty typu light i o obniżonej zawartości tłuszczu. W wielu przepisach Agata proponuje właśnie takie produkty, każdy serek, jogurt czy twaróg użyty w przepisach jest produktem o obniżonej zawartości tłuszczu. Moją wątpliwość wzbudziła kaloryczność niektórych potraw, gdyż w przepisie jest np. po prostu jabłko, a od jego rozmiaru zależy przecież wartość kalorii w daniu (dla zobrazowania: małe 100g jabłko odmiany małosłodkiej może mieć około 45kcal, duże 350g, bardzo słodkie, może mieć tych kalorii nawet 200; różnica pomiędzy małą czerwoną papryką, a dużą czerwoną papryką wyniesie mniej spektakularne 40kcal). Wiem, że dietetyczki liczyły kalorie, więc ich liczba w danym daniu (tzn przy znanej gramaturze wszystkich składników) była na pewno wyliczona prawidłowo, ale super byłoby gdyby w przepisach podany był zakres wielkości użytych składników (np. średnie jabłko) lub zamiast kilokalorii wyliczonych z dokładnością jednej wykorzystany przedział. I w większości przepisów to się udało - podana jest gramatura produktów.
Zdjęcia są miłe, lecz trochę zniechęcają. Po raz kolejny okazało się, że to co nieźle wygląda na ekranie monitora niekoniecznie przemawia na papierze. Mimo to brawo dla autorki, że zdecydowała się na wykorzystanie własnych zdjęć - za odwagę. Jednak cała książka ma ciepły charakter, przywołuje pozytywne skojarzenia.
To miła książka, bardzo sympatyczna. Fajnie wydana, z przyjemnym doborem czcionek i miłymi pastelowymi kolorami. Proponowane przepisy są proste i szybkie w przygotowaniu, a wiele z nich rzeczywiście można określić mianem "dietetyczne".
Czy warto tę książkę posiadać? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami...
Czy warto tę książkę posiadać? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami...
Agata Jędraszczak: Dieta Agaty
Fotografie: Agata Jędraszczak
Wyd. Publicat (2013)
Liczba stron:176
Okładka: twarda
Zdjęcia użyte w poście pochodzą z: https://www.facebook.com/kuchniaagaty
[13.04.2013r. godz. 02:10; dokonałam edycji, gdyż moje skróty myślowe nie były właściwie rozumiane]
Lauro hmm troszkę jakby to delikatnie ująć za dużo czepiania się:-). Czemu zniechęcają Cię zdjęcia?
OdpowiedzUsuńOdnośnie kaloryczności, dietetycy z pewnością posługiwali się gramaturami (sama jestem dietetykiem), ale Agata opisała to jako miary domowe i super, bo to znacznie bardziej "ludzkie" niż 125 g jabłka. Owszem można przyjąć granicę błędu dla łyżeczki masła plus/minus 10%, ale umówmy się odrobinę większa pomarańcza nikomu nie zaszkodzi.
Produkt light produktowi light nie równy, czym innym jest cola zero ze słodzikami, a czym innym ser twarogowy odtłuszczony (o obniżonej zawartości tłuszczu, nie beztłuszczowy to bardzo istotna różnica). Agata posługuje się w większości przypadków produktami o obniżonej zawartości tłuszczu (choć też mam wrażenie, że ich nadużywa), które powstają przez odfiltrowanie masy tłuszczowej, jej oddzielenie i częściowe usunięcie, chemii tam niewiele. No i na koniec ta łyżeczka mąki ziemniaczanej (opcjonalna) - naprawdę aż tak Cię to razi, że aż wspomniałaś o tym w recenzji? Według mnie to drobiazg...opcjonalny:-)
Pozdrawiam,
BarbaraDąbrowska-Górska
lunchblog.pl
Dziękuję za komentarz.
UsuńJeśli chodzi o zdjęcia to niestety znowu okazało się, że to co nieźle wygląda na ekranie komputera na papierze wygląda inaczej, bo najzwyczajniej w świecie papier nie świeci.
Wszystko rozchodzi się o słowo "dieta". Potoczne rozumienie - coś odchudzającego. I tak je ludzie odbierają.
Rozumiem, że dietetyczki podały kaloryczności dla danej porcji, ale w przepisie mam "jabłko", "papryka" etc. W domu mam jabłko, które waży 100g i jabłko ważące 350, o które chodziło autorce i dla którego liczono kaloryczność? W tym momencie nie będziemy mieć 10% różnicy. Gdyby Agata napisała "średnie jabłko - około 200g", albo w przepisie byłby podany przedział kalorii to nie zwróciłabym na to uwagi. W przepisie na Łososia z brokułowym puree udało się to rozwiązać idealnie.
Jeśli chodzi o mąkę to być może wybrałam zły przykład. Ale to ma być zdrowa książka (przynajmniej tak wynika ze wstępu), a w przepisach jest żelatyna, serek homogenizowany typu light, każdy nabiał ma obniżoną zawartość tłuszczu, w kilku jest mąka pszenna biała. Uważam, że książka ze słowem "dieta" w tytułem i "zdrową" filozofią mogła akurat tych składników nie zawierać.
Do testu tej książki podeszłam bardzo rzetelnie, być może parę rzeczy opisałam przez skróty myślowe i te na pewno poprawię.
Ach i witam koleżankę dietetyczkę (tak, również jestem dietetyczką, obecnie rozszerzającą wiedzę w kierunku psychodietetyki).
Pozdrawiam :)
Dzień dobry, witam po fachu, teraz już rozumiem wątpliwości :-)
UsuńLauro, zgadzam się z Tobą, że to co na monitorze się sprawdza niekoniecznie dobrze wygląda w gotowej publikacji. Miałam książkę w rękach, ale mnie też jakoś nie przekonała. Pod względem edytorskim też nie w moim stylu. Czcionki, kolorowe tła, miniatury zdjęć ułożone ukośnie kojarzą mi się z książką dla dzieci... No i zgadzam się z Twoim zdaniem dotyczącym mąki i produktów light :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam