niedziela, 24 grudnia 2017

Moje pierwsze śledzie

 Mimo tego, że zbieram książki kucharskie i korzystam z nich właściwie codziennie to, gdy mam przygotować coś absolutnie tradycyjnego o przepis lub inspirację pytam Joasię Jakubiuk (która bywa nazywana Królową Pierogów). Nie znam nikogo lepiej wpisującego się w tradycyjny (czasami podkręcony) klimat. Tak było i tym razem.

Muszę przyznać, że właściwie nigdy wcześniej nie robiłam śledzi, ba ja ich praktycznie nie jadałam. Pierwsze zjadłam może dwa lata temu (sic!), zachęcona przez M. Były genialne. Jednak by odważyć się kolejny raz musiałam darzyć kucharza szczególnym zaufaniem. Następne, których próbowałam były od Maryli Musidłowskiej (pyszne!), z piernikiem, z okazji postnej uczty (jakkolwiek to nie brzmi). 
W czwartek pojechałam kupić matjasy i mając je zupełnie nie wiedziałam jak je przygotować. Napisałam do Asi, a ta przesłała mi kilka przepisów, z których dwa wykorzystałam. Ten tutaj to modyfikacja tataru ze śledzia. U mnie wygląda raczej, jak sałatka, więc zostałam przy takim nazewnictwie. Samą sałatkę robi się raz dwa, jednak musi się przegryźć, więc pewnie zdążycie na Sylwestra!





Sałatka z matjasów
porcja idealna na 4 osoby

2 nieduże filety z matjasa
1 łodyga selera naciowego
3 pieczone pomidory z zalewy (w oryginalnym przepisie były suszone, ja korzystam z pieczonych, są mięsiste i pełne smaku)
1/2 kwaśnego jabłka
1 ogórek kiszony
kilka łodyżek szczypiorku
łodyżka koperku
3 łyżki suszonej żurawiny, pokrojonej
szczypta świeżo zmielonego pieprzu
szczypta polskiej soli, np. kłodawskiej
5 łyżek dobrego oleju rzepakowego tłoczonego na zimno


Matjasa, selera, jabłko i ogórka pokrój w drobną kostkę (o wielkości około 0,5mm). Pomidory pokrój dość drobno. Szczypiorek i koperek posiekaj jak najdrobniej. Wszystkie składniki połącz, a następnie umieść w słoiku i wstaw do lodówki na przynajmniej dobę by smaki się przegryzły. Podawaj z ciemnych chlebem np. z pumperniklem i dobrym masłem. 




Do przygotowania potrawy wykorzystałam olej SemCo.

sobota, 25 listopada 2017

Gosia Molska - Polak NieNażarty


Książka o jedzeniu rzadko kiedy kojarzy nam się z książką o miłości, jednakże wydana właśnie przez Wydawnictwo Zwierciadło pozycja "Polak NieNażarty" Gosi Molskiej opowiada właśnie o miłości.

Miłość ta, może trochę niejednoznaczna, czasami trochę uwierająca to miłość do kuchni polskiej, do jedzenia, obyczajów i ludzi, którzy ją uprawiają. W "Polaku NieNażartym" na ponad 200 stronach to o niej czytamy, z nią mamy do czynienia. Gosia Molska, autorka, przez wiele lat pracowała przy różnych programach telewizyjnych, prowadziła także kilka swoich, w tym dla Kuchni+ i TVP (jeszcze niedawno można ją było oglądać w Bake OFF), dla TVP zrealizowała też program, w którym pokazywała kuchnię polską i ludzi, którzy się nią zajmują.  Można w nim było zobaczyć różne regiony i dania dla nich charakterystyczne. W "Polsce Molskiej" pokazano dużo regionalizmów i lokalnych szefów kuchni. To było coś.

"Polak NieNażarty" to taka trochę książkowa wersja "Polski Molskiej", to też hołd dla wszystkich ludzi, z którymi pracowała. Znajdziemy w niej blogi, które autorka lubi, szefów kuchni, których ceni i celebrytów kulinarnych, którzy zawładnęli sercami (i brzuchami) nie jednego Kowalskiego. 

Ta książka to swego rodzaju bigos, przegląd tego wszystkiego co polska lodówka ma do zaoferowania, ba nawet spiżarka i zapomniane półki w piwnicy. Jest trochę o starych książkach, jest trochę o nowych, jest trochę statystyk i ciekawostek (kto wie ile Polak je mięsa w ciągu roku?), jest też o regionach i przepisy z nich. Znalazło się także sporo informacji o PRLu i tym jak jadano, i o najważniejszych i najstarszych barach, restauracjach i garkuchniach. Molska opisała też trochę zwyczajów gastronomicznych naszych rodaków. Wszystko od sasa do lasa, no bigos. A że my Polacy bigos lubimy, a w Warszawie pod Halę Mirowską chodzimy to pewnie książka znajdzie wielu amatorów. 
Z mojego punktu widzenia to książka o wszystkim i o niczym, nieźle się ją czyta, przyjemnie ogląda, wyciąga trochę wniosków i nowości odnoszących się do polskich kulinariów. Nie jest to encyklopedia,  ale została rzetelnie przygotowana. To raczej worek ze wszystkim co można nazwać polską kulturą kulinarną. Bardzo podobają mi się grafiki, stare zdjęcia. Fajny jest skład. Cudownie, że przy tradycyjnych polskich produktach autorka odwołuje się do ludzi, którzy je stworzyli. 




Plusy:
Minusy:
+ forma (piękna okładka, skład) i format
+ przyjemność czytania
+ papier <3
+ konsekwencja
+ zdjęcia reportażowe
+ "bigos"


- "bigos"


Gosia Molska - Polak NieNażarty
Zdjęcia: Gosia i Leszek Molski (+ zdjęcia kupione, w małej liczbie)
Wyd. Zwierciadło (2017)
Liczba stron: 256
Okładka: twarda
Cena okładkowa: 69,9zł

Książkę otrzymałam od Wydawcy. 

#bookreview #cookbook #book #bookstagram #cookbooks #ksiazkakucharska #molska #polskamolskiej #polaknienazarty #wydawnictwozwierciadlo #polska #kulturakulinarna

czwartek, 16 listopada 2017

Jedzenie, które leczy - Karolina i Maciej Szaciłło

Gdy usłyszałam o nowej książce duetu Szaciłło byłam zdziwiona, żeby nie powiedzieć zaskoczona. Pomyślałam sobie "kolejna książka bez smaku, na pewno nawiedzona". Czy bardzo się pomyliłam?

Tym razem para przygotowała pozycję nie do końca taką jak zawsze, zdecydowanie większą i pełniejszą, w rozmiarze pełnoprawnej książki kucharskiej, a nie małego poradnika, jakich wydali wcześniej już kilka (najpierw w Agorze, później w Zwierciadle). Swój pierwszy kontakt z ich wspólnymi książkami miałam kilka (bodaj 3) lat temu, gdy ukazała się "Karolina na detoksie". Z tamtej książki przygotowałam prawie wszystko, bo czułam się zmęczona i potrzebowałam wysoko odżywczej, ale jednocześnie lekkiej żywności. Podziałało (zresztą tak samo, jak post dr Dąbrowskiej - kilka dni na samych warzywach poprawiają nastrój, stan skóry i ogólną kondycję). Czułam się pełna energii, a mój kolega, który wówczas ze mną "katował się" obniżoną kalorycznie dawką jedzenia, zupełnie zmienił swoje nawyki żywieniowe i schudł kilka kilogramów (zaczął też ćwiczyć i notować wszystko co zje by liczyć kalorie).
 Książka, z którą mam teraz do czynienia wywołała we mnie mieszane uczucia. Zastanawiałam się, czy "Jedzenie, które leczy" to nie pozycja dla tych wszystkich pseudojoginów. I muszę przyznać, że trochę się myliłam. Z tej książki może korzystać każdy, nawet jeśli nie interesuje go Ajurweda, czy to w formie medycyny czy kuchni.

Sama książka bazuje mocno na teoriach naturalnej medycyny pochodzącej z Indii, mającej tysiące lat i stosowanej z powodzeniem do dziś. W jej pisaniu wziął udział konsultant ajurwedyjski Przemek Wardejn, który na spotkaniu z autorami "skradł im cały show". By zacząć korzystać z niej w sposób świadomy dobrze byłoby dokonać diagnozy, czyli jaka konstytucja przeważa w naszym przypadku, żeby odpowiednio dobrać składniki pokarmowe i dania, tak by nasze ciało funkcjonowało, jak najlepiej. Książka w tym pomaga. W początkowych rozdziałach znalazł się test, po którego wypełnieniu powinniśmy się dowiedzieć "co nam w kiszkach gra". Problem w tym, że na przykład w moim przypadku częstokroć wszystkie odpowiedzi były bardziej lub mniej prawdziwe.
 W dalszej części dowiadujemy się co przygotować by móc gotować, jak zabrać się za swoją dietę w kolejnych porach roku. Najpierw mocno obcinając składniki, później rozszerzając ich wachlarz. Do menu dołączone są przepisy i to one są dla mnie najbardziej interesujące. Wegetariańskie, pachnące przyprawami z całego świata, dosyć proste w przygotowaniu.

Koleżanka zadała mi pytanie, czy rzeczywiście trzeba czytać te wszystkie rzeczy napisane przez autorów by z książki korzystać? Uważam, że to zależy. Można tę książkę traktować jako pozycję "uzdrawiającą", wówczas należałoby wszystko przeczytać i skonsultować się ze swoim lekarzem, przed wprowadzeniem porad w życie. Jeśli jednak ma to być książka po prostu kucharska, rozszerzająca wachlarz potraw, które przygotowujemy w swojej kuchni, coś co dołożymy do swojego codziennego menu - nie trzeba. W takim przypadku możemy zacząć eksperymentować z różnego rodzaju potrawami.
Mnie osobiście w "Jedzeniu, które leczy" najbardziej spodobały się właśnie przepisy, w szczególności te na rzeczy, które można zrobić na później (okey, rozumiem filozofię, mówiącą o kilku godzinach, ale w moim trybie życia po prostu się nie da i masę rzeczy robię dzień wcześniej, wieczorem, by mieć kolorowe pyszności w pudełkach do pracy) i na śniadanie. Warto na to zwrócić uwagę, bo z "Pary w kuchni" nie ugotowałam niczego. Testowałam muffiny, placuszki i napary. Napary zostają ze mną dłużej, dołożę je do lemon ginger honey, który spożywam właściwie codziennie od października do marca by się rozgrzać. Być może, gdy będę miała więcej wolnego czasu to zrobię sobie tydzień lub dwa zgodne ze swoją konstytucją.

"Jedzenie,które leczy" to dotychczas najładniej wydana pozycja tych autorów (chociaż moim zdaniem "Przemytnicy..." Moniki Morozowskiej i Macieja Szaciłło byli super książką!). Pełna jest barwnych, żywych zdjęć, przenoszących czytelnika do dalekich i gorących Indii. Widać pracę, którą włożono w edycję i jej przygotowanie. 
Same przepisy są wykonalne. Choć, jak mówi Karolina, ich główny sprawca i autor - Maciej nie pamięta jakie są w niej przepisy, nie pamięta też co w nich jest. Większość składników udaje się bez problemu zdobyć, czasami posiłkując się internetem, a czasami sklepami specjalistycznymi (cudowny sklep z przyprawami w przejściu podziemnym Dworca Centralnego w Warszawie! <3). Zdjęcia potraw są miejscami trochę prześwietlone. 

Reasumując, z tej książki można gotować nie zagłębiając się w filozofię, jeśli jednak postanowimy gotować zgodnie ze swoim typem - warto skonsultować się z lekarzem czy profesjonalistą. Pozycja jest wydana estetycznie, a przepisy są "gotowalne". Mam świadomość tego, że to wydawnictwo bardzo specyficzne i znajdą się osoby, którym zupełnie się nie spodoba. 



Plusy:
Minusy:
+ forma (piękna okładka, skład)
+ łatwość wykonania
+ papier <3
+ konsekwencja
+ zdjęcia reportażowe
+ postawa autorów
+ cena okładkowa


- zdjęcia potraw
- "czy trzeba w to wszystko wierzyć"
- miejscami dwuznaczność 


Karolina i Maciej Szaciłło - Jedzenie, które leczy
Zdjęcia: Karolina i Maciej Szaciłło, Jarek Tokarski (piękne!)
Wyd. Zwierciadło (2017)
Liczba stron: 296
Okładka: twarda
Cena okładkowa: 49,90zł

Książkę otrzymałam od Wydawcy. 

#bookreview #cookbook #book #bookstagram #cookbooks #ksiazkakucharska #szacillo #wydawnictwozwierciadlo #ajurweda #health #zdrowie #dieta

poniedziałek, 23 października 2017

Zuza Zak - Polska. Nasza kuchnia w nowej odsłonie

Pierwszy raz do czynienia z książką Zuzy Zak miałam jakiś rok temu, wówczas w oryginalnej wersji językowej, czyli po angielsku. Dostrzegłam w niej potencjał szerzenia wiedzy o naszej kuchni, o kulturze, o wspomnieniach wśród odbiorców anglojęzycznych i mówiłam wielu osobom, że fajnie by było, gdyby ukazała się też po polsku. No i jest (radość też jest!). 

Nakładem wydawnictwa Egmont ukazała się właśnie "Polska. Nasza kuchnia w nowej odsłonie" Zuzy Zak. Książka na wskroś niepolska (wyjaśnię za chwilę), ukazująca kuchnię tak, jak zapamiętała ją i odtworzyła autorka (to ważne!). 
Czemu stawiam tezę, że książka jest niepolska? Chodzi tu o sposób jej wydania, estetykę, dobór fontów, wykonanie zdjęć i ich obróbkę graficzną. W Polsce póki co tak książek się jeszcze nie robi. Tak książki się robi w Wielkiej Brytanii, tak robi je Quadrille Publishing. Więcej, książka nie była drukowana w Polsce (macierzysty wydawca zazwyczaj drukuje w Chinach, tak było też w tym przypadku). Uwielbiam papier, który do niej wybrano, matowy, z poślizgiem, idealny do zdjęć w takim klimacie jak tutaj. 

Do stylizacji zdjęć wykorzystano zarówno współczesne naczynia (chociażby garnki żeliwne, czy emaliowane brytfanki), ale także pamiętające czasy PRL emaliowane czajniczki, porcelanę, sztućce, stare noże z drewnianą rączką (kto takiego nie miał w domu?), makatki z Podlasia, drewniane deski. To tworzy specyficzny klimat. A odpowiednio dobrane filtry podkreślają ich nostalgiczny charakter. Większość zdjęć została zrobiona z marginesem, jednak nierównym, co mnie odrobinę drażni, chociaż jestem w stanie zrozumieć, że taki mógł być zamysł. Plus zdjęcia rozkładówkowe na spad, głównie pejzaże. 

Oryginalny tutuł książki to "Polska. New Polish Cooking", nieco inaczej niż po polsku. Jednak moim zdaniem, żaden z nich nie jest do końca trafiony. Książka Zuzy Zak to kuchnia polska, ale widziana jej oczami z dużą dawką filtra jakim są wspomnienia. Choć nie są to autentyczne, klasyczne polskie dania to jestem w stanie sobie wyobrazić, że podobnego "twista" dokonuje wiele osób gotujących w domu, a jeśli nie to warto spróbować. W wielu miejscach pojawiają się przemyślenia i wspomnienia Zuzy połączone z informacjami o tradycjach, tak jest chociażby w przypadku wstępu do rozdziału o mięsach, który w dużej mierze traktuje o dziczyźnie. Jednak to wszystko nie jest patetyczne, nie ma w tym zadęcia.

Same przepisy podzielone są na kilka działów, a ich treść jest rozsądna, choć jak już wspomniałam nie są to klasyki gatunku w większości, jak choćby bliny z kawiorem z bakłażana (jakie to jest pyszne!), czy wiosenne zielone pierogi ze szpinakiem, kaszą i serem (też dobre). Jednak mimo tego się bronią. Nie mając świadomości do kogo pierwotnie skierowana była książka, można się mocno zdziwić czytając przepis na kluski leniwe, w którym twaróg zastąpiono ricottą. Uśmiech wywołuje też słowiańskie remedium, gdzie krupnik połączono z Ginger Ale - bardzo to słowiańskie. 

Mając w świadomości wszystkie małe niedociągnięcia, ale też pierwotnego adresata, muszę przyznać, że jest to naprawdę przyzwoita książka, może nie o tradycyjnej kuchni polskiej, ale o niej widzianej oczami Zuzy Zak.



Plusy:
Minusy:
+ forma (piękna okładka, skład)
+ podejście do tematu
+ łatwość wykonania
+ papier <3
+ konsekwencja
+ zdjęcia


- druk w Chinach
- "dosłowność"


Zuza Zak - Polska. Nasza kuchnia w nowej odsłonie. 
Zdjęcia: Laura Edwards
Wyd. Egmont (2017)
Liczba stron: 256
Okładka: twarda
Cena okładkowa: 69,99zł

Książkę otrzymałam od Wydawcy. 

#zuzazak #kuchniapolska #polska #wydawnictwoegmont #egmont #artegmont #cookbook #cookbooks #instabook #love #quality #quadrille #ksiazkakucharska

środa, 11 października 2017

Traci Mann - BZDIETY. Czego nie powie ci dietetyk

Schudnąć jest bardzo łatwo, przecież niemalże każda z nas próbowała już 10 i więcej razy. Co to oznacza? Że diety nie działają, bo przecież po kilku-kilkunastu miesiącach znowu stajemy niezbyt zadowolone na wadze. Dlaczego?

Na to pytanie odpowiada Traci Mann, która w swojej książce "BZDiETY" rozprawia się z mitem odchudzania. Czemu mitem? Bo właśnie diety nie działają. Diety rozumiane w klasyczny, popularny sposób. Dieta, z naukowego punktu widzenia to po prostu sposób odżywiania, a nie odchudzania i każdy jest na jakiejś, każdy ją stosuje, w każdym momencie swojego życia. Jednak czasami przychodzi nam do głowy, że chcielibyśmy coś zmienić, zazwyczaj dosyć drastycznie. Wówczas przechodzimy na "dietę", walczymy z realnymi bądź wyimaginowanymi nadmiernymi kilogramami. Nagle cały nasz dzień i sposób funkcjonowania podporządkowany jest zmianie i jedzeniu. Zazwyczaj, w pewnym momencie się poddajemy i wracamy do starych nawyków. Brzmi znajomo?

Z takimi przypadkami spotykam się na co dzień w gabinecie. Kobiety (i mężczyźni), którym pomagam chcą osiągnąć szybką utratę wagi, bo niekoniecznie akceptują to co widzą w lustrze. Czasami pierwsza (i następna) wizyta poświęcona jest poszukiwaniu rzeczywistego problemu lub powodu. Czasami kończy się na edukacji. Często dochodzimy do tego, że trzeba przeprowadzić zmianę przede wszystkim w sposobie myślenia o jedzeniu (i o sobie!). I maleńkimi krokami dokonać zmiany w nawykach, a nie przejść na szybką restrykcyjną dietę.

Traci Mann w "BZDiETY" wyjaśnia dlaczego tak jest. Sama nosi kilka nadmiernych kilogramów, a próby publikacji artykułów poświęconych bezsensowi stosowania radykalnych diet kończyły się w jej przypadku fiaskiem. Dzięki badaniom, które prowadziła przez wiele lat powstał (nie)poradnik, z którego dowiemy się, co i dlaczego nie działa. I z jakiego rodzaju pułapkami możemy mieć do czynienia. Wyznaczymy też drogę, którą możemy dojść do upragnionego celu (którym jest zmiana, a utrata wagi tylko efektem ubocznym). 
Książka jest napisana prostym, zrozumiałym językiem i czyta się prawie, jak dobrą fabułę. Nadaje się zarówno do zabijania czasu w środkach transportu publicznego, jak i do relaksującej lektury w wannie. Dodatkowo całość uzupełniona jest niezłą bibliografią (chociaż nie spisaną w jednym miejscu). Zaskoczyła mnie lekkim podejściem do jakże trudnego i ważnego tematu. 

Czy warto? Tak. Mimo drobnych usterek redakcyjnych. 


Plusy:

Minusy:
+ aktualna, współczesna tematyka
+ odniesienie do artykułów naukowych
+ różnorodność informacji
+ osoba autorki
+ lekkie podejście do tematu

- drobne braki redakcyjne
- szkoda, że nie pojawiła się kilka lat temu



Traci Mann - BZDIETY. Czego nie powie ci dietetyk
Zdjęcia: brak
Wyd. Grupa Wydawnicza Foksal (2017)
Liczba stron: 304
Okładka: miękka
Cena okładkowa: 34,99zł

Książkę otrzymałam od Wydawcy. 

Link to mojego IG: https://goo.gl/i3a2Gf
#review #book #diet #diety #instagood#books #instabook #bookstagram#bookgram #foodbook #dietbook #czytam#instafood #instabooks #Buchmann #bzdiety

czwartek, 5 października 2017

Tomasz Jakubiak - Z miłości do lokalności

Są tacy autorzy, od których oczekuje się bardzo wiele. Dlaczego? Bo mają za sobą program, sztab ludzi, sponsorów. Tak jest w tym przypadku. Co z tego wyszło? Przekonajmy się.

"Z miłości do lokalności" to najnowsza pozycja Tomka Jakubiaka, prowadzącego programy kulinarne w Kuchni+, szefującego przez dłuższy czas swojej restauracji, prowadzącego "Spoco loco", mającego własnego food trucka. Chyba każdy interesujący się kuchnią w Polsce o nim słyszał. 

Jego najnowsza książka ma format charakterystyczny dla wydawnictwa Edipresse Książki i została wydana na typowym dla nich, najtańszym papierze (którego wybór zrobił, jak zawsze, okropną krzywdę zdjęciom), lekkim, z silną szarą nutą. Książka ma 224 strony, przepisy w niej zawarte zostały podzielone na 5 rozdziałów, w każdym od 8 do 23 dań. Recepturom towarzyszą mini felietony, o chlebie od Piwońskich, o "Strusiej krainie", o wyrobach mięsnych Nowickich, o biznesie chrzanowym pani Joanny, genialnym pstrągu i serach kozich z Robaczkowa. Wszystkie felietony zostały spisane przez Joannę Jakubiuk, czy ona jest ich rzeczywistą autorką? Pewnie tak. Za przepisy oprócz Tomka odpowiada też Robert Harna, który dokonał ich konsultacji kulinarnej. Co ciekawe, najpierw (przy pierwszym czytaniu) myślałam, że nie można im nic zarzucić. Później zdanie zmieniłam. Idealnym przykładem jest kwaśnica z baraniną, która nie dość, że nie jest kwaśnicą,a kapuśniakiem to w przepisie nie pojawiła się baranina, a wieprzowina. 

Z drugiej jednak strony pozostałe przepisy, w przeważającej większości, są ok, raczej proste do wykonania, łopatologiczne, wręcz klasyczne. Większość, z którą się zapoznałam, byłby w stanie wykonać właściwie każdy. Składniki do nich są dostępne bez trudu w sklepach nawet w mniejszych miastach. Zachwyciło mnie sięgnięcie po klasyczne przepisy, np. z kół gospodyń wiejskich jak w przypadku pierogów z bobem. Podoba mi się przepis na kopytka z palonym masłem, szczawiem i kozim serem; marynowanego pstrąga w stylu japońskim, a także na bułkę maślaną z kiszonym burakiem. Część przepisów jest zapożyczona z różnych miejsc (gdzieś je już widziałam, nie do końca pamiętam gdzie, czasami w mikro wydawnictwach, czasami w lokalnych periodykach) o czym nie napisano, a szkoda. 

Jednak najbardziej nie podoba mi się strona wizualna tego wydawnictwa (chociaż wyklejka jest super!). Redaktor kreatywna zaproponowała mix wszystkich możliwości, które w książce kulinarnej mogą się pojawić. Kilka różnych wypełnień stron, mieszanka fontów, obróbka zdjęć rodem z UX design (którą bardzo lubię, ale nie w nadmiarze) - tego wszystkiego jest za wiele, mam wrażenie, że jestem atakowana wszystkimi pomysłami, które kiedykolwiek mogły się pojawić w książce o klasycznym, polskim wydźwięku. Nie wpływają one na pozytywny odbiór książki, a w połączeniu z tym wszechobecnym, paskudnym papierem wręcz odrzucają. To, że na części zdjęć product placement jest narzucający się też nie pomaga. I choć zaznaczyłam kilka przepisów, które mogłabym przygotować w swojej kuchni to pewnie tego nie zrobię, właśnie przez wizualną stronę książki. 






Plusy:

Minusy:
+ aktualna, lokalna tematyka
+ felietony
+ różnorodność przepisów
+ wykonalność i dostępność składników
+ wyklejka
+ spójność z wizerunkiem autora
+ skorzystanie z klasycznych przepisów
- "zapożyczenie" przepisów
- tytuły przepisów odbiegające od składników
- papier :(
- tła na stronach, rollercoaster różnorodności
- zdjęcia i ich obróbka
- przeładowanie



Tomasz Jakubiak - Z miłości do lokalności. Tradycyjne dania w nowej odsłonie. 
Zdjęcia: Tamara Pieńko, Olga Figaszewska
Wyd. Edipresse Książki (2017)
Liczba stron: 224
Okładka: twarda
Cena okładkowa: 49,90zł

czwartek, 14 września 2017

Dietetyczna książka kucharska, czyli czemu jestem tu gdzie jestem

Wielokrotnie pojawia się pytanie, czemu zajmuję się książkami kulinarnymi, skąd wzięła się do nich pasja i zainteresowanie. Historia tej miłości daje się streścić w krótkich słowach, jednak odcisnęła na mnie piętno. 

Wszystko zaczęło się, gdy mieszkałam z tatą na warszawskim Grochowie, w powojennym, trzypiętrowym bloku. Mój pokój miał może 8 metrów, a całą jedną ścianę zajmowały książki. I nie jest to przenośnia. Książki zaczynały się może metr nad ziemią i sięgały do sufitu. A ja pod tymi książkami spałam. Trochę to przerażające, jednak prawdziwe. Mając 3 lata i mieszkając w pokoju pełnym książek (na drugiej długiej ścianie była meblościanka z Ikei, też wypełniona książkami) nie trzeba było długo czekać bym zaczęła sama po nie sięgać.
Wówczas mój tata dosyć długo pracował (chociaż pewnie normalnie, jak to na etacie, z perspektywy trzyletniego dziecka - długo), wobec tego zatrudnił opiekunkę. Chociaż to złe słowo. Przychodziła do mnie starsza, przesympatyczna Pani, która wraz z mężem często się mną zajmowała. Mówiłam do niej - ciociu, bo była taką ciocio-babcią, najprawdziwszą. Ciocia Krysia kochała gotować i robiła najlepszą na świecie zupę pomidorową i barszcz z ziemniakami tłuczonymi. Jej mąż - Wujek Rysiek lubił prace ręczne, często pomagał nam na działce, czy to skosić trawę czy przyciąć drzewka. I wówczas, na weekend, Ciocia Krysia pakowała nam prowiant. Zawsze coś pysznego. 
Poza tym Wujek Rysiek kochał czytać mi na głos książki. Pewnego dnia, właśnie gdy czytał, jego wybór padł na książkę kucharką, konkretnie na "Dietetyczną książkę kucharską". A ja byłam zachwycona, śmiałam się do rozpuku przy recepturach na zupy i dania główne. Miałam 3 lata, a moją ulubioną "książeczką" stała się książka kucharska. Dziś zupełnie niemodna, taka całkowicie pase, jednak wówczas - piękna, prawie nowa (czytana w 1990-1991 roku). Kochałam ją tak bardzo, że postanowiłam ją ozdobić - stąd malunki długopisem - teraz bym tego nie zrobiła. 

I tak narodziła się miłość do książek kucharskich, chociaż wówczas do jednej konkretnej, to po latach przerodziła się w pasję.
Powinnam podziękować Cioci Krysi i Wujkowi Ryśkowi...

O pierwszej książce, z której rzeczywiście gotowałam napiszę wkrótce. 




wtorek, 12 września 2017

David Bez - Bowllove

 Dosyć szybko i całkiem niespodziewanie (jak co roku zresztą) nadeszła jesień, a wraz z nią konieczność rozgrzewania się. Na pomoc przychodzi niezawodna herbata i książka o jedzeniu w miskach. Mowa o "Bowllove. zdrowe i odżywcze miski pełne smaku".


Ta książka miała być receptą na całe "zło" jesieni, dać mi znowu radość gotowania. Szybko, zdrowo i smacznie. W większości tak jest, bo umiem improwizować i czasami domówić coś za autora. 

Bardzo spodobał mi się opis historii Davida, który prowadził wegańską knajpkę (i nadal knajpkę ma), prowadzi bloga i generalnie uwielbia dzielić się prostym jedzeniem. Niezmiernie podoba mi się anatomia bowl food, czyli dwa rozdziały o tym jak budować miskę jedzenia i co ona zawiera (białko!, warzywa i dodatki). Dzięki temu można jeszcze lepiej improwizować i nie bać się zmieniać składników w co poniektórych daniach. Dodatkowo zawarto rozdziały o białkach, warzywach, składnikach bazowych, ziołach i toppingach, co sprawia, że można nie tylko pooglądać obrazki, ale też coś poczytać (i to całkiem mądrego). 

O samych przepisach niewiele można powiedzieć, bo są wyjątkowo nieskomplikowane i właściwie zamykają się w listach potrzebnych produktów. Genialnym pomysłem jest jasne oznaczenie przeznaczenia przepisów, a także ich warianty (np. wariant wegański czy mięsny). 

To co mi się nie podoba to tłumaczenie, które dosyć dobitnie pokazało, że nie wystarczy być świetnym tłumaczem by przekładać książki kulinarne. Okazało się bowiem, że nagle mangold zmienił się w buraka ćwikłowego w jednym z przepisów, a pasternak doznał przedziwnej deklinacji. Błagam, zacznijcie zatrudniać korektę, która ogarnia realia kulinariów!

Sama książka jest w porządku, daje multum inspiracji, szczególnie do przygotowania lunchów do pracy czy na uczelnię. 




Plusy (+)
+ prostota wykonania dań
+ różnorodność przepisów
+ proste opisy (a właściwie tylko listy składników)
+ wyjaśnienie zasad komponowania misek
+ miski na każdą okazję i nastrój
+ przyjemność korzystania









David Bez - BOWLLOVE zdrowe i odżywcze miski pełne smaku 
Zdjęcia potraw: David Bez
Wydawca: Buchmann (Grupa Wydawnicza Foksal) (2017)
Stron: 192

Cena: 39,99zł
Minusy (-)
-  braki w tłumaczeniu (boćwina i botwina to nie ta sama roślina!!!)
- język polski - a właściwie błędy w nim
- zdjęcia, niektóre nie wywołują entuzjazmu
- wybór fontów 
- skład


piątek, 24 marca 2017

Maia Sobczak - Przepisy na szczęście


Od kilku lat jest jej pełno, uświadamia Polaków, jak żyć zdrowiej, jak jeść lepiej, że jedzeniem można poprawić swój stan zdrowia. Teraz dowodzi, że dzięki jedzeniu można być szczęśliwszym. Mowa o Mai Sobczak, autorce trzeciej już książki kulinarnej - "Przepisy na szczęście".

Niewielka książka, licząca 240 stron, zawiera w sobie historię niesamowitej miłości matki do syna i człowieka do jedzenia. Znajdziemy w niej poszanowanie produktu i chęć wyrażenia emocji poprzez domowe posiłki. Na kartach książki znalazły się zdjęcia, ale nie tylko potraw, są tutaj podobizny Huga - syna Mai, ludzi, których spotkała na swej drodze i produktów. To książka o zbilansowanym (wegetariańskim) jedzeniu i o radości, którą można z niego czerpać. 
Muszę jednak przyznać, że podeszłam do niej z pewną rezerwą, trochę jak pies do jeża. Nie do końca wiedziałam, jak ją ugryźć, od czego zacząć. "Przepisy na szczęście" dostałam na premierze, której towarzyszył poczęstunek, w postaci dań przygotowanych przez Bazar Kocha z przepisów z książki. Po czym ją odłożyłam na stolik kawowy i czekałam, czekałam, aż któregoś dnia zaczęłam przeglądać i wybrałam kilka z przepisów do przygotowania. Okazały się one tak proste i nieskomplikowane, że nawet mój M., posiadający dwie lewe ręce, był w stanie coś upichcić. 
By gotować z tej książki trzeba niestety poczynić niewielkie, ale specjalistyczne zakupy. Należy zaopatrzyć się w przyprawy takie jak chunky chat masalę, sabji masalę czy korzeń galangalu. Większość z nich udało mi się nabyć w jednym sklepie internetowym, nawet nie zbankrutowałam, choć tego obawiałam się początkowo najbardziej.
Sama książka podzielona jest na dwie główne części - dosyć długi wstęp, w którym Maia wyjaśnia co, po co i dlaczego tak, a nie inaczej oraz przepisy. Te z kolei zostały przydzielone do trzech żywiołów: ognia, powietrza i wody. Ten podział związany jest z filozofią Ayurvedy, którą praktykuje Maia. 

Poza koniecznością dokonania zakupów, nie zachwyciły mnie zdjęcia, chociaż mam świadomość, że dokładnie taki mógł być zamysł autorki - to jest zdjęcia ciepłe, domowe, pokazujące co rzeczywiście ma wylądować na talerzu. Kolory nagłówków sprawiły, że trudniej mi się z książki korzystało. A konieczność rozpalenia ogniska by upiec kalafiora do zupy na długo odsunęła mnie od gotowania (ostatecznie opaliłam kalafiora pod grillem w piekarniku - jednak generalnie przypalone jedzenie jest mało zdrowe). 
Jednak daję jej szansę i pewnie wezmę "Przepisy na szczęście" na letni wyjazd do lasu, gdzie będzie pyrkać garnek na żywym ogniu. 



Plusy (+)
+ prostota wykonania dań
+ różnorodność przepisów
+ obietnica szczęścia
+ przyjemność korzystania
Minusy (-)
- konieczność zakupu specjalistycznych składników
- rozpalanie ogniska celem ugotowania zupy
- zdjęcia - nadal uważam, że warto dać zarobić fotografowi
- wybór fontów i ich kolorów
- skład




Maia Sobczak - Przepisy na szczęście 
Zdjęcia potraw: Maia Sobczak
Wydawca: Muza (2017)
Stron: 240
Cena: 39,90zł
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...