Sobota minęła mi pod znakiem jedzenia w Łodzi, w której w ostatni weekend czerwca odbywa się Festiwal Dobrego Smaku organizowany przez agencję PRową SBS. Festiwal ma prostą zasadę. Restauracje przygotowują po jednym daniu festiwalowym, które można nabyć przez 4 dni za 10zł za porcję. Ktoś dociekliwy, może się spytać jak to się może opłacać. Ano może, dania są degustacyjne, czyli krótko mówiąc - miniaturowe. W festiwalu biorą udział też kawiarnie, w których można spróbować deseru (lub zestawu) za 7zł.
Do Łodzi przyjechałam około 13 w sobotę i udało mi się odwiedzić kilkanaście lokali i spróbować kilkunastu dań, na zdecydowanie różnym poziomie.
Odwiedziłam (w kolejności przypadkowej):
1. Breadnię, serwującą kulebiak z farszem i sosem z maślaków. Na talerzu otrzymałam dwa kawałki kulebiaka nadziewanego kapustą i suszonym maślakiem, w sosie z kurkami (nie kurkowym!). Sam kulebiak nie był zły, tyle, że ciasto drożdżowe szybko obsycha i na drugi/trzeci dzień się średnio nadaje do jedzenia, a sos przemysłowy powoduje u mnie szybkie reakcje alergiczne. Obsługa była sprawna i szybka. Na co dzień Breadnia podaje śniadania, także nie wiem jak się ma kulebiak do normalnego menu.
2. Byk Burger, podający polika w towarzystwie polskich warzyw. Tutaj nie udało mi się zjeść ze względu na czas oczekiwania.
3. House of sushi, podające przegrzebki smażone na palonym maśle z płatkiem marchwiowo- imbirowym i pianą z buraka. Tutaj spotkałam dziki tłum oczekujący na stolik, ale się udało. Przegrzebki trochę ciut za bardzo umazane w tłuszczu, dodatki może niekoniecznie przegrzebkowe, ale całość spójna z koncepcją lokalu.
4. La Strada, policzki wołowe z przyprawami korzennymi, sosem demi glace, liśćmi bananowca, podane z krokietem ziemniaczanym. Obsługa początkowo miła, zupełnie zapomniała o moim zamówieniu. Osoby, które przyszły po mnie dostały zamówione dania przede mną, ja czekałam niespełna godzinę. A danie, totalnie przeciętne. Krokiet przypominający chwile w tureckim 3* hotelu pod koniec lat 90 (ach co za nostalgia!), policzki miękkie, ale skąd ten bananowiec? Lokal na co dzień serwuje kuchnię włoską, jak podane danie koresponduje z tym co podają? Nijak.
5. Lavash, kaukaskie kombo, czyli mini porcje różnych dań serwowanych w tym lokalu. I to podejście rozumiem. Za 10 zł restauracja pozwala klientowi spróbować tego co normalnie serwuje, dzięki czemu wykorzystuje Festiwal Dobrego Smaku wypromowaniu podawanej przez siebie kuchni. To co znalazłam na talerzu było trochę inne niż smaki, które znam z tamtej części świata, nie było zachwycające, ale doceniam wkład pracy. Obsługa była sprawna.
6. Layali Shisha Club&Restaurant, podająca bamię w pomidorach z wołowiną (a nie jak sugerowano z kurczakiem) i ryżem syryjskim. Wujek google podpowiedział mi, że bamia to po prostu gulasz z okry i mięsa, więc wiedziałam czego się spodziewać. Obsługa uśmiechnięta, mało zajętych stolików. Danie domowe, smaczne. Ryż świetny, chyba będący najlepszą częścią dania, w sosie 1 kawałek mięsa i 4 kawałki okry. Jedząc poczułam się trochę jak na bliskim wschodzie, trochę też dlatego, że obok ktoś palił shishę.
7. Lokal, podający bażanta, dzika, dereń, grzyba, kalarepę i inne ciekawe rzeczy. Tu miałam do czynienia z daniem prawdziwie restauracyjnym, ze zrozumieniem hasła "Zapomniane - na nowo odkryte". Z daniem, które nie tylko smakowało świetnie, ale też świetnie wyglądało. Całość zgrana z koncepcją lokalu, który serwuje nowoczesną kuchnię polską. W sobotę w 6 godzin wydali niespełna 600 porcji. Czytałam komentarze, że pod wieczór nie udało się zjeść, ale wyobraźcie sobie 600 porcji. W większości restauracji na godzinę wydawano po kilkanaście porcji, a nie sto! Zdecydowanie Lokal pojął ideę Festiwalu.
8. Pozytyvvka - podająca carbonarę naleśnikową, czyli makaron z ciasta naleśnikowego. Ta restauracja na co dzień ma w menu pierogi i naleśniki, nie wiem skąd pomysł na danie zainspirowane kuchnią włoską. Nie lubię makaronu o konsystencji kluchy i mam problem z jego oceną. Sos był taki jak trzeba. Ludzi bardzo dużo, jednak porcję dostałam w kilka minut.
9. Restauracja Bułgarska podająca szprotki. Otrzymałam talerz szprotek i 2 cienkie plastry cytryny. Szprotki bez przypraw, w panierce, smażone we fryturze. Frytura była stara (posmak kapcia, wykrzywiający twarz) i zimna (panierka odchodziła od szprotek). Jak to się ma do kuchni Bułgarskiej? Co było zapomnianego?
10. Restauracja Kryształowa, serwująca krokiet z ogona wołowego z młodymi warzywami. Całość ok, pasująca do klimatu restauracji, w smaku świeża.
11. Restauracja Malinowa, potrawka z kurczęcia polskiego z marchewką z groszkiem i dzikim ryżem. W tej restauracji najbardziej podobała mi się goła ściana, pozbawiona tynku. Ja trochę inaczej rozumiem potrawkę niż szef kuchni. Na talerzu znalazłam kawałek pieczonego mięsa (trochę suchego), puree z marchewki i groszku, kawałki marchewki mocno al dente, kilka sztuk nasion groszku i ryż. Całość ok, tylko gdzie ta potrawka?
12. Restauracja Polska, serwująca młody bób na plackach ziemniaczanych z kiełbasą. Na talerzu zobaczyłam dwa placki ziemniaczane, kilka nasion bobu, ugotowanych, ostudzonych, podsmażonych, znowu ostudzonych i pewnie znowu podgrzanych, bez żadnej struktury, kawałek kiełbasy, rukolę (SERIO!) i dwa kieliszki - w jednym oliwę (nie wiem z czego i z czym) i sos mięsny. Obsługa nie była przyjaźnie nastawiona, jakby pracowała za karę. Danie trąciło myszką. To raczej antyreklama restauracji.
13. SerVantka, podająca schab z blinem i burakiem. W tym daniu najlepsze były plastry buraka. Miniaturowy blin był przyjemny dzięki kurkom. Galaretki nie zrozumiałam. Rukoli też nie.
14. Spółdzielnia serwująca comber z królika. Tutaj super sprawą były podkładki tłumaczące ideę dania. Gdyby ziarna pszenicy były ciepłe to byłabym zadowolona. Jedząc to danie do głowy przyszedł im Solec44 w Warszawie.
15. The Mexican i żeberka. Chociaż to były raczej kości z niewielkim dodatkiem mięsa i dodatkiem skrobiowym w postaci kawałka ciasta francuskiego (po co?) i drący się kelner serwujący sernik. Ok, rozumiem, to jest klimat tej restauracji. Ale po co to ciastko? I czemu żeberka bez mięsa?
16. Zbożowa podająca ravioli z kozim serem z puree ze skorzonery. W sałatce z dzikich listków znalazła się sałata lodowa, ale może listki były już na wykończeniu? Smak skorzonery podkręcony był korzeniem lubczyku i korespondował z kozim serem. Składniki na talerzu dopełniały się. Całość nawiązywała do idei lokalu, serwującego zdrowe jedzenie.
Mam wrażenie, że restauracje w różny sposób zrozumiały ideę Festiwalu. Jedni chcieli pokazać się z jak najlepszej strony, zaprezentować swoje racje i to co zazwyczaj podają, inni chcieli jak najwięcej z tych 10zł zatrzymać dla siebie i nie pokazali swojego menu.
A Wam jak smakowało?